Claudia Cardinale - ostatnia bogini włoskiego kina
- OtoItalia

- 5 lis
- 3 minut(y) czytania
Był czas, kiedy Włochy potrafiły przekształcać kino w coś kultowego, a swoje aktorki w prawdziwe boginie. I właśnie jedną z nich była zmarła 23 września w otoczeniu dzieci, w Nemours pod Paryżem w wieku 87 lat, Claudia Cardinale - kobieta niepotrzebująca fleszy, by świecić pełnym blaskiem.

Przyszła na świat w 1938 roku w Tunisie jako córka sycylijskich emigrantów. Film w jej życiu pojawił się w zasadzie przypadkiem. Niemal 20 lat po urodzeniu wygrała konkurs miss dla "Najpiękniejszej Włoszki w Tunezji", co zapewniło jej wyjazd na Festiwal Filmowy w Wenecji. Na Lido, wysokiej, dumnej nastolatki, o rysach łączących Afrykę i Sycylię, nie sposób było nie zauważyć. Od razu przykuła uwagę reżyserów i producentów, czego owocem stał się filmowy debiut w projekcji Mario Monicelliego "I soliti ignoti", ale to rola w filmie Pietro Germiego "Un maledetto imbroglio" ugruntowała jej aktorską pozycję. Jej kariera nabrała takiego rozpędu, że w samym roku 1960 zagrała w aż pięciu pełnometrażowych produkcjach.
Trzy lata później, Luchino Visconti obsadził ją w filmie "Lampart", z którego pochodzi scena balu, na którym tańczy z Alainem Delonem. Kadr ten zapisał się w zbiorowej świadomości widzów na dłużej, przede wszystkim dlatego, że nie był to zwykły taniec. Zaprezentowany walc miał być sugestywną reprezentacją jednego końca świata i początku drugiego. W całym wystąpieniu to Cardinale uosabiała szlachetność, stawiającą opór, oraz nowoczesność, pewnym gestem kroczącą naprzód.

Istotę jej wyjątkowości rozumiał też, bodaj najbardziej znany włoski reżyser, Federico Fellini. W "Osiem i Pół" pokazał ją z jej niedoskonałym, chrapliwym, ale jakże charakterystycznym głosem. Była to rewolucja w czasach powszechnego dubbingu. Ale to właśnie naturalna barwa głosu aktorki stała się później symbolem jej autentyczności na ekranie.
Jej życie prywatne często przeplatało się z wykonywaną pracą. Marcello Mastroianni zakochał się w niej podczas występu w "Il bell'Antonio", ale jego umizgi zostały odrzucone. Cardinale romansowała za to z Jean-Paulem Belmondo, którego poznała na planie "La Viaccia", by spotkać się z nim jeszcze w "Cartouche", dającym jej rozgłos we Francji. Współpracowała także choćby z Johnem Waynem, Seanem Connerym, Henrym Fondą i Orsonem Wellesem, a dla Pasquale Squitieriego, z którym pozostawała w długoletnim związku, zagrała tytułową postać w filmie "Claretta".
Za swoje niezwykłe kreacje trzy razy otrzymała David di Donatello (włoski odpowiednik Oscara), tyle samo dziennikarskich nagród Nastro d'Argento w Taorminie, Złotego Lwa w 1993 roku w Wenecji za całokształt twórczości oraz cztery lata później Davida w tej samej kategorii. Te wyróżnienia podkreślają dorobek artystyczny Cardinale, ale nie mówią wszystkiego o jej osobowości i szerokich horyzontach. A prawda jest taka, że obok Sophii Loren i Giny Lollobrigidy, zalicza się ją do grona największych gwiazd włoskiego kina lat 60., mających zasięg międzynarodowy.
Była niezapomnianą śródziemnomorską pięknością, piosenkarką, a nade wszystko aktorką zdolną wejść w rozmaite role: kruchej dziewczyny, arystokratki, zbuntowanej kochanki czy symbolu politycznego kontekstu sycylijskiej mafii.

Claudia Cardinale pozostawiła po sobie niezwykłe dziedzictwo nie tylko w dziedzinie kina, ale i wolności. Była ikoną, której nie dało się zamknąć w schematycznej pułapce klisz. Jej szorstki, ochrypły głos, sposób poruszania i magnetyzm, którym przyciągała widzów przed ekrany, wywarły wrażenie na pokoleniach odbiorców. Wraz z jej śmiercią znika nie tylko aktorka, ale i kawał XX-wiecznej historii włoskiego, i światowego zarazem, kina. Włosi tracą ostatnią wielką, prawdziwą diwę, lecz nigdy nie stracą pamięci o niej i jej dorobku.




Legenda. a w zeszlym roku Alain Delon... RIP