Overtourism ponownie we Włoszech
- OtoItalia

- 23 kwi
- 5 minut(y) czytania

W rzeczywistości postpandemicznej, do Włoch ze zdwojoną siłą wrócił dobrze znany mieszkańcom tego kraju problem nadmiernej liczby turystów w kraju, co z angielska nazywane jest overtourismem. Słowo to znane było już znacznie wcześniej, czego dowodem jest umieszczenie go w 2018 roku przez Oxford na liście słów roku. Teraz kryjące się pod nim zjawisko powraca, mimo podnoszenia cen w gastronomii, hotelarstwie, transporcie, czyli w ogólnie pojętej turystyce. Niektórzy przyjezdni zmienili bowiem jedynie sposób korzystania z przeznaczonych dla nich ofert, zostawiając decydentów z bólem głowy, a mieszkańców z nieznośnym hałasem. W maju ubiegłego roku rzymski ośrodek badawczy Demoskopika, opublikował badanie mierzące Ogólny Wskaźnik Przeludnienia Turystycznego (Icst), wykorzystując jako parametry gęstość turystów, gęstość miejsc noclegowych, intensywność ruchu turystycznego oraz całkowite wykorzystanie i udział odpadów miejskich przypisywanych temu sektorowi. Okazało się, że we Włoszech miastami, w których wskaźnik ten jest bardzo wysoki, są: Rimini, Wenecja, Bolzano, Livorno, Trydent, Werona i Neapol. Jednakże Rzym i Florencja pozostają w czołówce, jeśli weźmiemy pod uwagę jedynie parametr koncentracji turystów na jednostkę powierzchni. Dane z 2019 r. pokazują, że 15% gmin odpowiada za 86% całkowitej liczby turystów we Włoszech. Nadmierna koncentracja powoduje pogorszenie jakości życia mieszkańców, wzrost cen nieruchomości i opuszczanie ośrodków miejskich przez klasę średnią.
Wedle statystyk, w 2023 roku przez Italię przewinęło się 350 milionów, a rok później około 215 milionów zagranicznych odwiedzających, głodnych wrażeń po ciągnącej się erze lockdownów. Już na przełomie 2020 i 2021 roku w zasadzie stracono kontrolę nad mechanizmem zrównoważonej liczby turystów, która w takiej Wenecji (o której sytuacji pisałem w pierwszym artykule, a w tym trochę do tego nawiążę) powinna osiągać maksymalnie poziom 22,5 tysiąca cudzoziemców dziennie, a w niektórych częściach roku dochodziła do nawet 80 tysięcy. W kolejnym roku, według badania opublikowanego przez Uniwersytet Ca' Foscari i Uniwersytet w Udine, wąskimi uliczkami miasta każdego dnia poruszało się 175 tysięcy osób, z czego 94 tysiące stanowili turyści, a 81 tysięcy mieszkańcy i osoby dojeżdżające do pracy. W sumie Serenissima odnotowuje ponad 14 tysięcy turystów na kilometr kwadratowy. Ekosystem miasta jest wyjątkowy, a zarazem delikatny i wymaga szacunku, którego niestety wiele osób z zewnątrz często nie potrafi zachować.

Przykład ten pada tu nieprzypadkowo. Jak możemy bowiem dowiedzieć się z raportu Responsible Travel: obecnie 98 kierunków w 63 krajach ma problem z nadwyżką zagraniczniaków, a trzy z nich znajdują się we Włoszech – są to: Rzym, Florencja i właśnie Wenecja. Dwóm ostatnim grozi z tego powodu nawet wykreślenie z Listy Światowego Dziedzictwa UNESCO. Dyrektorka mieszczącej się w drugim wymienionym mieście, Galerii Akademii, pani Cecilie Hollberg, podczas rozmowy z dziennikarzami porównała je do „nierządnicy”, na co oburzeniem zareagował m.in. włoski minister kultury. Słowa urzędniczki są o tyle zasadne, że do tej oraz innych metropolii, bez opamiętania wjeżdżają hordy obcych, nie zważający na idące za tym konsekwencje. Informuje się co prawda stranierich, czego mają nie robić, lecz nie wprowadzono do tej pory konkretnych regulacji ograniczających np. zużycie dwutlenku węgla; tak więc brakuje, mówiąc wprost, decyzji politycznych. Nasuwa się od razu pomysł wyznaczenia maksymalnej liczby wejść do miast, z tymże wprowadzenie takiej regulacji jest zabronione przez włoskie prawo, gdyż uniemożliwiłoby swobodny przepływ osób. Można jednak pokusić się o ustalenie ograniczonej liczby łóżek noclegowych, czego przykład stanowi Bolzano, decydujące się na pułap 230 tysięcy posłań. Pojawiają się też sugestie tubylców, by zróżnicować ceny usług w zależności od dnia tygodnia czy miesiąca. Coś na kształt tego pomysłu zastosowano w Wenecji, która została pierwszym miastem we Włoszech z uregulowanym wynajmem krótkoterminowym i posiadającym własny system rezerwacji. Tam zresztą kłopot z nadmiernym napływem obcokrajowców jest olbrzymi. Przed okresem wiadomego wirusa, miasto to odwiedzało rocznie 30 milionów osób, a teraz nastąpił powrót do tego wyniku. W zeszłym roku w ramach eksperymentu zdecydowano się wprowadzić opłatę za wstęp do historycznego centrum, czego być może podróżni doświadczą niedługo na stałe. Póki co, to właśnie w mieście z placem św. Marka użyto najcięższych dział w walce z overtourismem. Trzeźwo myślący burmistrz podkreśla, że nie chce, by zarządzana przez niego miejscowość podzieliła los Barcelony, której mieszkańcy niezadowolenie zaistniałą sytuacją wyrażają poprzez napisy na prześcieradłach zwisających z balkonów. W stolicy Katalonii zaczęto jednak reagować, na co dowodem jest wprowadzony niedawno podatek turystyczny, ale i system okien czasowych do zwiedzania Sagrady Familii, zaaplikowany następnie przez Greków względem Akropolu, o którym to pomyśle, w kontekście Fontanny di Trevi, myślą też rzymscy decydenci. Mniej więcej rok temu o tej porze z mediów mogliśmy dowiedzieć się o głośnych protestach na innych hiszpańskich terenach, w szczególności na Wyspach Kanaryjskich i na Majorce. Oburzeni lokalsi, w geście sprzeciwu, wyszli na ulice z transparentami, maniakalnie wykrzykując hasła o zahamowaniu niekorzystnego dla nich trendu i przywróceniu spokoju w miastach. Za wzór może posłużyć Mato Francović, burmistrz Dubrownika – miasta, które po wypuszczeniu amerykańskiego serialu „Gra o tron”, stało się jednym z najbardziej zaludnionych miejsc w Europie, z 36 turystami przypadającymi na jednego mieszkańca. Decydent chorwacki, w ubiegłym roku ogłosił zakaz wnoszenia walizek na kółkach z powodu hałasu, jaki wydają na brukowych ulicach. Tego samego próbowano ponad 10 lat temu w Wenecji, jednak bezskutecznie.

Z tym samym utrapieniem w niektórych regionach swojego państwa żyją Francuzi. Dla przykładu, do miejscowości Carcassonne, liczącej nieco ponad 46 tys. mieszkańców, w sezonie przyjeżdża około 2 milionów ludzi, przez co gospodarka wodna tego miasteczka zostaje poważnie zaburzona. Francuskie ministerstwo turystyki wysuwa stwierdzenie, że turyści mimo rosnących cen, zjawiają się w podobnej liczbie - wydają po prostu mniej pieniędzy, a co gorsze, nadmiernie eksploatują klasyczne zabytki. I tu w zasadzie dochodzimy do clou całego problemu. Na naszych oczach ceny towarów i usług w regionach skomercjalizowanych, nastawionych i żyjących głównie z turystyki, rosną w zwariowanym tempie, co wcale nie zmniejsza skali kłopotu. W miejsce długiego – tygodniowego czy nawet dwutygodniowego – wojażu, wskoczył tzw. „city break”, czyli kilkudniowy, najczęściej weekendowy, spontaniczny wypad do obranego celu. Decydujący się na niego podróżni, są w stanie poczynić istotne oszczędności, wybierając coraz częściej skromniejsze warunki pobytowe z racji skrócenia urlopu. Rękawicę rzucił im były burmistrz Florencji, Dario Nardella, podpisując rezolucję „anty-Airbnb”, aby ograniczyć wynajem krótkoterminowy w centrum miasta. Taki trend niesie za sobą wiele bardzo niekorzystnych skutków dla mieszkańców obleganych miast. Miejsca historyczne są zatłoczone do tego stopnia, że tubylcom trudno jest się w życiu codziennym swobodnie poruszać. W przypadku Florencji, mowa o takich zabytkach jak Galeria Uffizi czy most Ponte Vecchio; Rzymianie skarżą się choćby na nadmierny ruch w pobliżu Fontanny di Trevi, gdzie każdego dnia, o niemal każdej porze, gromadzą się tłumy ludzi z całego świata, szukających idealnego ujęcia w momencie rzutu monetą; szczęśliwcy urodzeni w Wenecji, przestali z kolei czuć się jakkolwiek komfortowo na Placu św. Marka. Problem z płynnym przejściem przez centrum metropolii to jedno, a kłopot ze znalezieniem wolnego stolika w dobrze usytułowanej restauracji, to dodatkowy ból głowy dla osiedlonych. Do tego dochodzi rzecz jasna cała masa tandetnych, plastikowych pamiątek rozstawionych na głównych placach. Najbardziej brzemienny wydaje się jednak zwariowany wzrost cen na rynku nieruchomości, ale i cen za usługi noclegowe. W obliczu występowania tego drugiego zjawiska, pojawiła się cała masa nielegalnych firm, biur podróży będących poważną konkurencją dla najpopularniejszych serwisów internetowych z tego typu ofertą. Nie muszę chyba tłumaczyć, jak negatywny ma to wpływ na włoską gospodarkę.

Przed poważnym wyzwaniem stoi od pewnego czasu Rzym, który w tym roku przyjmuje miliony ludzi z okazji „Jubileuszu Roku Świętego”, który trwać będzie przez cały rok. W zeszłym, kiedy zaczęto szykować się do tego ogromnego przedsięwzięcia, szacowano, że do Wiecznego Miasta przybyć może w tym czasie ponad 32 miliony pielgrzymów, i ogólnie turystów. Przed politykami rzymskimi, a w zasadzie wszystkimi w Italii, trudne zadanie, aby powalczyć o spokój mieszkańców, dając im oddech od niekontrolowanego napływu turystów - i to nie tylko od święta.




Możliwe że dołączę w tym jubileuszowym roku do tych 32 milionów pielgrzymów
🫣